Sytuacja nad polskim morzem w 2024 roku: powrót do rzeczywistości sprzed dekady
Rok 2024 przyniósł powrót do normalności – tej dobrze znanej właścicielom obiektów turystycznych jeszcze z początku drugiej dekady XXI wieku. Po około dziesięciu latach nietypowych okoliczności, takich jak pandemia, wojna w Ukrainie czy masowe transfery socjalne, które sztucznie pobudzały popyt na wyjazdy krajowe, nad polskim morzem znowu mamy do czynienia z klasyczną „walką o klienta”.
Na przestrzeni ostatnich lat liczba obiektów noclegowych w miejscowościach takich jak Władysławowo, Karwia, Jastarnia, Rewal, Mielno, Międzyzdroje czy Krynica Morska znacząco wzrosła — w wielu z nich nawet trzykrotnie w porównaniu do 2015 roku. W efekcie obecna podaż miejsc noclegowych znacząco przewyższa popyt, co prowadzi do ostrej konkurencji między właścicielami pensjonatów, apartamentów i domków. Takiej sytuacji nie notowano nad Bałtykiem od co najmniej dekady.
Warto jednak dodać, że w tzw. ścisłym sezonie, czyli od 15 lipca do 15 sierpnia, zapotrzebowanie prawdopodobnie zrównoważy się z liczbą dostępnych miejsc noclegowych. Problemem są natomiast miesiące „okołosezonowe” — maj, czerwiec, druga połowa sierpnia, wrzesień i październik — kiedy to większość obiektów stoi pusta, a właściciele mierzą się z dużymi kosztami stałymi i brakiem klientów.
Już teraz widoczny jest wzrost liczby ofert sprzedaży obiektów noclegowych — zarówno tych oficjalnie dostępnych w internecie, jak i tych oferowanych „po cichu”, w ramach prywatnych rozmów. W Karwi spośród około 60–80 pensjonatów, aż 29 wystawiono publicznie na sprzedaż. Podobne sygnały dochodzą z Jastrzębiej Góry, Rowów, czy Ustronia Morskiego.
Gastronomia: ceny, które przyciągają lub odstraszają
Ceny w gastronomii nad polskim morzem stają się czynnikiem, który może zadecydować o wyborze lub rezygnacji z danej miejscowości. Choć w niektórych kurortach – np. w Jastarni czy Rewalu – widać delikatny spadek cen względem 2023 roku, to w innych, takich jak Dębki czy Międzyzdroje, wciąż spotkać można stawki, które mocno irytują turystów.
Szczególną uwagę zwracamy na ceny piwa, ponieważ to produkt najłatwiejszy do porównania i najbardziej „czytelny” dla przeciętnego turysty. W 2023 roku ceny piwa w popularnych lokalach dochodziły do 22–24 zł, a w 2024 roku wciąż zdarzają się przypadki, gdzie piwo na plaży kosztuje tyle samo. Tymczasem w krajach południowych, takich jak Hiszpania czy Portugalia, a nawet konkretnie na Teneryfie, restauracje kuszą hasłami „piwo za 1 euro” lub „za 1,5 euro” — czyli 4–6,50 zł. Różnica jest drastyczna.
To właśnie takie łatwe do porównania ceny powodują irytację, która szybko trafia do mediów społecznościowych w formie tzw. paragonów grozy. Turyści, którzy czują się naciągani, raczej nie wracają do takich miejsc. Wizerunek miejscowości mocno na tym cierpi, a skutki są odczuwalne także w kolejnych sezonach. Dlatego dla lokalnych przedsiębiorców kluczowe jest dziś nie tylko oferowanie dobrej jakości usług, ale też budowanie zaufania cenowego — szczególnie w tak wrażliwych obszarach jak gastronomia.

Dlaczego beach bary z widokiem na morze są tak ważne?
Beach bary z widokiem na morze to znacznie więcej niż tylko punkt gastronomiczny — to ambasadorzy regionu. To właśnie one budują klimat wakacyjnych miejscowości i zapadają w pamięć turystów. W krajach południowej Europy, takich jak Hiszpania, Włochy czy Grecja, lokalne władze często wspierają działalność takich barów, rozumiejąc ich strategiczne znaczenie. To tam powstaje najwięcej zdjęć, relacji w mediach społecznościowych, wspomnień, a nierzadko również… nowych znajomości. Beach bar to symbol wakacji — relaks, słońce, zachód słońca i dobra atmosfera.
W Polsce ten potencjał bywa niestety marnowany. Często, gdy tylko pojawi się przy plaży budka z billboardem lub szyldem, ceny momentalnie szybują w górę — i to niekoniecznie z powodu wysokich kosztów operacyjnych, ale z powodu chciwości właścicieli. Piwo za 24 zł i drink za 50 zł to nie egzotyka, tylko rzeczywistość w wielu kurortach nad Bałtykiem. Takie praktyki budują wizerunek miejscowości jako drogiej, niedostępnej i odstraszającej. Turyści, którzy czują się oszukani, nie tylko nie wracają, ale często przestrzegają przed miejscem innych.
Dlatego właśnie lokalne władze powinny aktywnie współpracować z właścicielami beach barów. Być może warto rozważyć formy wsparcia – niższe opłaty lokalne, promocję w materiałach gminnych, a w zamian — utrzymanie rozsądnych, „gościnnych” cen. Bo to właśnie beach bary są wizytówką całej miejscowości — i często decydują o tym, czy ktoś będzie chciał wrócić za rok.

Dlaczego imprezy i miejsca spotkań są tak ważne nad polskim morzem?
Nadmorskie miejscowości nie kończą się na plaży i smażonej rybie. Ich prawdziwe życie toczy się również wieczorem — w beach barach, klubach, na koncertach i spontanicznych imprezach przy zachodzie słońca. W krajach takich jak Chorwacja, Hiszpania czy Grecja, lokalne władze nie tylko nie zwalczają nocnego życia — ale wręcz aktywnie je wspierają, bo wiedzą, że to kluczowy element przyciągający młodszych turystów i budujący długoterminową markę miejscowości.
Niestety w Polsce często dzieje się odwrotnie. Wiele klubów i beach barów jest zamykanych z powodu skarg na hałas – najczęściej od osób mieszkających w pobliżu lub właścicieli domków, którzy szukają ciszy. Zamiast szukać zrównoważonych rozwiązań (np. wyznaczenia specjalnych stref imprezowych z kontrolowanym nagłośnieniem), lokale po prostu tracą koncesje i zamykają się.
W Jastarni w 2025 roku zamknięto dwa jedyne miejsca do tańca i nocnych spotkań – w tym popularne Wejście 49. Dla młodzieży wypoczywającej na kempingach i polach namiotowych oznacza to jedno: brak atrakcji po zmroku. Efekt? Można się domyślać — w przyszłym roku wielu z nich po prostu nie wróci. Podobny scenariusz rozegrał się wcześniej w Białogórze, gdzie po skargach mieszkańców zlikwidowano niemal wszystkie imprezowe punkty, próbując stworzyć „spokojną miejscowość dla rodzin z dziećmi”. W efekcie sezon turystyczny skrócił się z dwóch i pół miesiąca do zaledwie jednego.
Większość kurortów chce być „dla rodzin z dziećmi”, ale jednocześnie zapomina, że to właśnie młodzież tworzy wspomnienia, które działają długofalowo. Ludzie, którzy jako dwudziestolatkowie bawili się świetnie w danym miejscu, wracają po latach już z własnymi rodzinami. Wspomnienia sprzed lat zamieniają się w sentyment, który przyciąga znajomych, a z czasem — kolejne pokolenia. To cykl, który napędza rozwój turystyki.
Młodzi turyści są też najlepszymi ambasadorami w social mediach. Setki zdjęć, rolek, InstaStories i filmików z beach party trafiają do internetu — za darmo promując miejscowość. Ich zasięg jest często większy niż oficjalne kampanie marketingowe samorządów. Gdy jednak tych ludzi zabraknie — bo nie ma gdzie potańczyć, wypić drinka czy spotkać się wieczorem — promocja zanika, a miejscowość staje się „nijaka”, niedostępna, z roku na rok coraz mniej atrakcyjna.
Zamykanie klubów i imprezowych miejsc to krótkowzroczna polityka, która w dłuższej perspektywie prowadzi do stagnacji. Zamiast zakazów, potrzebujemy mądrych kompromisów — tak, aby wszyscy goście, niezależnie od wieku, mogli znaleźć coś dla siebie. Tylko wtedy nadmorskie miejscowości będą żyły nie tylko przez jeden miesiąc w roku, ale przez całe lato — i przez kolejne dekady.